Bonga jest małą miejscowością, która nie jest ani specjalnie znana ani
odwiedzana. W całej swojej historii przewinęło się przez Bonga mniej niż 1000 ferenji – obcokrajowców. Historycznie
rzecz ujmując byli to: portugalscy misjonarze, następnie podróżnik Julius Klaus Bieber (warto sobie o nim
poczytać w internecie), austriaccy dyplomaci, włoscy okupanci, misje katolickie a w ostatnich 50 latach wielu różnych
pracowników NGO, jacyś zagubieni turyści, Arabowie robiący interesy oraz Koreańczycy
budujący tutejszą drogę. Każdy nowy ferenji
stanowi więc nie lada atrakcję. Każdy od razu dostaje nowe imię, łatwo
zapamiętać, ponieważ dla wszystkich jest takie samo: You, you, you! Krzyczą głównie dzieci, każde chce się przywitać. Sto
metrów przed nami idące drogą dzieci nawołują siebie nawzajem, że idą ferenji, żeby każdy miał okazję
zobaczyć. Czasami się z nimi droczę i jak oni krzyczą ferenji! ja odpowiadam: ferenji
alla? yet ferenji alla? (jest jakiś ferenji? gdzie jest ferenji?) i
rozglądam się w około. Dzieci wtedy patrzą po sobie zdziwione, a na mnie jak na
debila. Ale fajnie jest zobaczyć ich miny. Dorośli mówią czasem coś po
angielsku, przypadkowe słowo lub coś z sensem. Jest to wszystko czasami
denerwujące, ale w większości bardzo miłe. Bonga jest dzięki temu fajne, bardzo
swojskie i oryginalne.
W każdym razie, chciałem napisać o czymś innym. Tydzień temu na weekend
przyjechała grupa 10 dziennikarzy z Niemiec. Zaproszeni zostali przez Ethiopan
Airlines na 10 dniową wycieczkę po Etiopii Południowej. W Bonga spędzili dwa
dni. Po okolicy oprowadzał ich Mesfin – szef NGO, organizacji dla której pracuję. Zna
wszystkich i wszystko w okolicy, Bonga, las tropikalny i farmerzy zawdzięczają
mu naprawdę wiele. Dziennikarze porobili pełno zdjęć, szczątkowo dowiedzieli
się co i jak (w 10 dni zwiedzili terytorium wielkości prawie Polski), a
następnie mają napisać artykuły w niemieckich czasopismach, które sprawią, że
będą tu przyjeżdżać turyści. Ponieważ Mesfin ich oprowadzał miałem szczęście w
nieszczęściu im towarzyszyć. Nieszczęście polegało na tym, że zobaczyłem jak
materialnie podchodzili do całej sprawy. Odwiedziliśmy kilka rodzin, które żyją
„tradycyjnie”, rodziny te zaprosiły nas na kawę. Fotografowie robili zdjęcia: You stand here! You look here, you closer,
you no, you yes! Gorzej niż jakiekolwiek dziecko w Bonga. Ani razu się nie
zapytali czy można, czy wypada. Robili około 15 zdjęć na minutę i tak przez 3
godziny fleszem w twarz. Zdjęcia naprawdę były dobre, ale teraz już wiem, że
większość tych zdjęć w ładnych magazynach mało ma wspólnego z prawdą. Ceremonię
palenia i parzenia kawy nie robi się na środku pokoju i cała rodzina nie stoi
przy tym na baczność, ale zdjęcie było ładne. Kawę pali się w małym pokoiku gdzieś
z tyłu izby, żeby nie nasmrodzić dymem i wykonuje tą czynność żona lub służąca,
ojciec siedzi na najlepszym fotelu, a dzieci jak to dzieci latają w koło lub na
dworze i trzeba je wołać gdy kawa jest gotowa. Ale tak jak mówię, zdjęcie
wydrukowane na całej stronie będzie robić wrażenie: mama pali kawę, tata z
dwójką przestraszonych dzieci stoi za nią. Do tego dziennikarze zadawali
pytania w stylu: Czy nie chcesz, żeby
twoje dzieci były tak biedne jak ty? Jak trudno ci wychowywać 10 dzieci?
Najlepszy moment był jednak w lesie kawowym. Jeden Etiopczyk przyniósł
lornetkę, żeby dziennikarze mogli podejrzeć małpy w lesie. Jeden fotograf wpadł
na pomysł, że zrobi zdjęcie jak Etiopczyk będzie patrzył przez lornetkę gdzieś
w korony drzew. Znowu zdjęcie wyszło bardzo fajnie, ale takich obrazków się
tutaj nie widzi nigdy. Małpy są powszechne, zjadają kukurydzę i owoce z pól.
Przegania się je więc i robi strachy na małpy.
Bonga chce uruchomić eko-turystykę, ponieważ jest to jeden ze sposobów
ochrony lasu deszczowego. Jeżeli ludzie będą zarabiać na tym, że turyści będą przyjeżdżać
do lasu, to stanie się nieopłacalne jego wycinanie. Na koniec spytałem Mesfina
co sądzi o turystach w Bonga, powiedział tylko difficult.
Jednak dzięki temu, że towarzyszyłem tej wizycie mogłem zwiedzić miejsca, w
których bym inaczej nie zobaczył. Dowiedziałem się wiele o życiu tutejszych
rolników, a punktem kulminacyjnym było odwiedzenie tutejszego kościoła. Zbudowany w miejscu
dawnego pałacu Króla Kafa, ma 136 lat i wygląda tak jak większość etiopskich
kościołów. Tym razem mogłem wejść do środka i nawet robić zdjęcia w środku – a to
jest naprawdę wyjątkowe. Zewnętrzna ściana zbudowana jest na planie okręgu,
potem jest wewnętrzna okrężna ściana, tworząc korytarz szerokości około dwóch
metrów. W tej wewnętrznej ścianie znajdują się cztery wejścia do części
centralnej, którą stanowi sześciokątne pomieszczenie i nikt prócz księży nie ma
tam wstępu, a na pytanie co jest w środku księża odpowiadają, że mieszka tam
sam Bóg. Pomieszczenie to, ze ścianami wysokimi na około cześć metrów, jest
pokryte płótnami z malowidłami przedstawiającymi żywoty świętych i dzieje
chrześcijaństwa. Wszystko jest bardzo stare, a kolory wyglądają przepięknie.
Niektóre płótna nie są dokończone. Przestano je malować wraz z najazdem
Menelika II. Powiedziano mi, że obecnie nie ma sensu ich wykańczać, ponieważ straciłyby
wtedy wartość historyczną – przepiękna sprawa!