niedziela, 23 września 2012

Ferenji


Bonga jest małą miejscowością, która nie jest ani specjalnie znana ani odwiedzana. W całej swojej historii przewinęło się przez Bonga mniej niż 1000 ferenji – obcokrajowców. Historycznie rzecz ujmując byli to: portugalscy misjonarze, następnie podróżnik Julius Klaus Bieber (warto sobie o nim poczytać w internecie), austriaccy dyplomaci, włoscy okupanci, misje katolickie a w ostatnich 50 latach wielu różnych pracowników NGO, jacyś zagubieni turyści, Arabowie robiący interesy oraz Koreańczycy budujący tutejszą drogę. Każdy nowy ferenji stanowi więc nie lada atrakcję. Każdy od razu dostaje nowe imię, łatwo zapamiętać, ponieważ dla wszystkich jest takie samo: You, you, you! Krzyczą głównie dzieci, każde chce się przywitać. Sto metrów przed nami idące drogą dzieci nawołują siebie nawzajem, że idą ferenji, żeby każdy miał okazję zobaczyć. Czasami się z nimi droczę i jak oni krzyczą ferenji! ja odpowiadam: ferenji alla? yet ferenji alla? (jest jakiś ferenji? gdzie jest ferenji?) i rozglądam się w około. Dzieci wtedy patrzą po sobie zdziwione, a na mnie jak na debila. Ale fajnie jest zobaczyć ich miny. Dorośli mówią czasem coś po angielsku, przypadkowe słowo lub coś z sensem. Jest to wszystko czasami denerwujące, ale w większości bardzo miłe. Bonga jest dzięki temu fajne, bardzo swojskie i oryginalne.
W każdym razie, chciałem napisać o czymś innym. Tydzień temu na weekend przyjechała grupa 10 dziennikarzy z Niemiec. Zaproszeni zostali przez Ethiopan Airlines na 10 dniową wycieczkę po Etiopii Południowej. W Bonga spędzili dwa dni. Po okolicy oprowadzał ich Mesfin – szef NGO, organizacji dla której pracuję. Zna wszystkich i wszystko w okolicy, Bonga, las tropikalny i farmerzy zawdzięczają mu naprawdę wiele. Dziennikarze porobili pełno zdjęć, szczątkowo dowiedzieli się co i jak (w 10 dni zwiedzili terytorium wielkości prawie Polski), a następnie mają napisać artykuły w niemieckich czasopismach, które sprawią, że będą tu przyjeżdżać turyści. Ponieważ Mesfin ich oprowadzał miałem szczęście w nieszczęściu im towarzyszyć. Nieszczęście polegało na tym, że zobaczyłem jak materialnie podchodzili do całej sprawy. Odwiedziliśmy kilka rodzin, które żyją „tradycyjnie”, rodziny te zaprosiły nas na kawę. Fotografowie robili zdjęcia: You stand here! You look here, you closer, you no, you yes! Gorzej niż jakiekolwiek dziecko w Bonga. Ani razu się nie zapytali czy można, czy wypada. Robili około 15 zdjęć na minutę i tak przez 3 godziny fleszem w twarz. Zdjęcia naprawdę były dobre, ale teraz już wiem, że większość tych zdjęć w ładnych magazynach mało ma wspólnego z prawdą. Ceremonię palenia i parzenia kawy nie robi się na środku pokoju i cała rodzina nie stoi przy tym na baczność, ale zdjęcie było ładne. Kawę pali się w małym pokoiku gdzieś z tyłu izby, żeby nie nasmrodzić dymem i wykonuje tą czynność żona lub służąca, ojciec siedzi na najlepszym fotelu, a dzieci jak to dzieci latają w koło lub na dworze i trzeba je wołać gdy kawa jest gotowa. Ale tak jak mówię, zdjęcie wydrukowane na całej stronie będzie robić wrażenie: mama pali kawę, tata z dwójką przestraszonych dzieci stoi za nią. Do tego dziennikarze zadawali pytania w stylu: Czy nie chcesz, żeby twoje dzieci były tak biedne jak ty? Jak trudno ci wychowywać 10 dzieci?  
Najlepszy moment był jednak w lesie kawowym. Jeden Etiopczyk przyniósł lornetkę, żeby dziennikarze mogli podejrzeć małpy w lesie. Jeden fotograf wpadł na pomysł, że zrobi zdjęcie jak Etiopczyk będzie patrzył przez lornetkę gdzieś w korony drzew. Znowu zdjęcie wyszło bardzo fajnie, ale takich obrazków się tutaj nie widzi nigdy. Małpy są powszechne, zjadają kukurydzę i owoce z pól. Przegania się je więc i robi strachy na małpy.
Bonga chce uruchomić eko-turystykę, ponieważ jest to jeden ze sposobów ochrony lasu deszczowego. Jeżeli ludzie będą zarabiać na tym, że turyści będą przyjeżdżać do lasu, to stanie się nieopłacalne jego wycinanie. Na koniec spytałem Mesfina co sądzi o turystach w Bonga, powiedział tylko difficult.

Jednak dzięki temu, że towarzyszyłem tej wizycie mogłem zwiedzić miejsca, w których bym inaczej nie zobaczył. Dowiedziałem się wiele o życiu tutejszych rolników, a punktem kulminacyjnym było odwiedzenie tutejszego kościoła. Zbudowany w miejscu dawnego pałacu Króla Kafa, ma 136 lat i wygląda tak jak większość etiopskich kościołów. Tym razem mogłem wejść do środka i nawet robić zdjęcia w środku – a to jest naprawdę wyjątkowe. Zewnętrzna ściana zbudowana jest na planie okręgu, potem jest wewnętrzna okrężna ściana, tworząc korytarz szerokości około dwóch metrów. W tej wewnętrznej ścianie znajdują się cztery wejścia do części centralnej, którą stanowi sześciokątne pomieszczenie i nikt prócz księży nie ma tam wstępu, a na pytanie co jest w środku księża odpowiadają, że mieszka tam sam Bóg. Pomieszczenie to, ze ścianami wysokimi na około cześć metrów, jest pokryte płótnami z malowidłami przedstawiającymi żywoty świętych i dzieje chrześcijaństwa. Wszystko jest bardzo stare, a kolory wyglądają przepięknie.


Niektóre płótna nie są dokończone. Przestano je malować wraz z najazdem Menelika II. Powiedziano mi, że obecnie nie ma sensu ich wykańczać, ponieważ straciłyby wtedy wartość historyczną – przepiękna sprawa!

niedziela, 9 września 2012

Bonga

Bonga, zanim została wcielona do Etiopii, była stolicą Królestwa Kafa, stąd pochodzi kawa, którą wszyscy znamy, tak przynajmniej wierzą wszyscy Etiopczycy. Arabowie mówią, że z Jemenu, ale wszyscy zgadzają się, że była tu zawsze i jest to prawdopodobnie jedyne miejsce na Ziemi gdzie wciąż rośnie dziko, jako las kawowy.
Teraz Bonga to mała miejscowość, w której będę się znajdował przez najbliższy czas. Jest bardzo fajna, w soboty jest wielki targ, na miejscu jest kilka rzeczy tak jak w każdym miasteczku oraz jedna budka, w której można grać w Need For Speed. Ale najważniejsze atrakcje są na około. Tym razem przedstawię to na zdjęciach:
 Droga do Bonga jest bardzo dobra, ale dopiero teraz zrozumiałem czemu poproszono mnie bym przyjechał pod koniec sezonu deszczowego. Tego jeziora już za kilka tygodni, gdy skończy padać na dobre, podobno nie będzie.
 Bardzo duży ptak z tukanowatym dziobem.
 Kukurydza, osiąga z 5m wysokości, wszystko tu zresztą jest większe
 Drzewo kaktusowate, tak jak ptak z tukanowatym dziobem, jeszcze nie ma nazwy, ale pracuję nad tym.
 Dziko rosnąca kawa, największy skarb regionu.
 Mrówcza droga zrobiona z ziemi, na wypadek deszczu.
 Mrówcza droga zrobiona z mrówek, jak ta droga z ziemi nie wytrzyma deszczu, mrówki robią takie coś. Również żeby się ochronić przed drapieżnikami.
 Fabryka kawy - działa ciekawie - miejscowi hodowcy przynoszą worki z suchymi już jagodami kawowymi, płac a za serwis (czyli oddzielenie łupinek od ziaren oraz wysuszenie) i dostają z powrotem zieloną kawę. Jest to ważne, ponieważ zieloną suchą kawę można przechowywać latami. A najlepsza do picia jest świeżo prażona i zmielona na miejscu, więc bez sensu jest prażyć ją w fabryce.
 Największy koliber jakiego widziałem, wciąż jest kolibrem, ponieważ pije nektar z kwiatków utrzymując się w powietrzu, ale jest już bardzo duży. Kolorowy bo to samiec, lata za samicami jak szalony.
 Bongijska chatka - natural building!
 Tysiącnoga w Bonga.
 Las tropikalny lub cloud forest - ma wiele nazw, ale dla nas to po prostu dżungla.


Jaskinia w tutejszym lesie, przepływa przez nią rzeka, jest to taki "natural bridge", a w lokalnym języku gorguto.

Były też kameleony i małpki, a najciekawsze jest niebo, które widać doskonale w nocy jak nie ma chmur. Ponieważ w okolicy nie ma za dużo świateł, w ogóle nie ma, to widać każdą gwiazdę i jakieś planety, nauczyłem się już odróżniać. 

sobota, 8 września 2012

O słowach nie tylko pisanych

W Etiopii oficjalnym językiem jest amharski. W mowie jest zupełnie wyjątkowy i ciężki do powtórzenia, gdy usłyszy się go pierwszy raz. Dawno temu był to język gyyz (taki staroetiopski), kilka wieków temu język ten zastąpiono językiem ludu amhara. Zmieniono też alfabet na amharski lub trochę zmieniono alfabet gyyz, dodając kreski akcentujące, zmieniając troszkę poprzednie litery, jest też kilka nowych znaków. Jedną z pozostałości po języku gyyz są na przykład cyfry – w amharskim obecnie używa się cyfr arabskich, jednak prawie wszędzie można spotkać też zapis gyyz. Kształtem liczby w języku gyyz bardzo przypominają litery w języku amharskim, stąd wnioskuję, że obydwa alfabety niewiele się zmieniły.
Sam język ma wiele naleciałości z łacińskiego/angielskiego (w większości tak jak w polskim – nowe technologie) oraz z włoskiego: samochód to makina, długopis to escrito, a na przykład piwo to bira. Z wyrazów rodzimych amharskich: nowy to addis, a kwiat to abeba.
Alfabet ten jest dla mojego oka bardzo trudny, piękny i zarazem jedyny w swoim rodzaju. Żeby do czegoś go przybliżyć to powiem, że przypomina mieszankę smukłości arabskich szlaczków z kwadratowatością alfabetu hebrajskiego – zupełnie jakby miało to sens historyczny. Co najważniejsze nie są to litery ale głoski. Ktoś kto umie czytać po amharsku nie musi martwić się o wymowę, ponieważ dana głoska sama w sobie wskazuje na to jak powinna być czytana. Nie ma problemów z przysłowiowym Shakespeare.
Ponieważ są to głoski, a niektóre syczące, a inne gardłowate, strasznie trudno je powtórzyć gdy usłyszy się je po raz pierwszy. Czytać amharskiego nie umiem dlatego nauka idzie tak wolno :/
JEDNAK; Amharski jest językiem jedynie oficjalnym, właściwym dla około 20 z 90 milionów Etiopczyków. Narzucony został całej Etiopii, za panowania Cesarza Menelika II, gdy ten zjednoczył cały kraj z wielu królestw i księstewek. Etiopia jest federacją, dzieli się na 9 prowincji ze względu na etniczność ludzi je zamieszkujących. Te z kolei dzielą się na regiony, w każdym z regionów oficjalnym językiem jest amharski oraz język specyficzny dla danego regionu. Ja obecnie znajduję się w prowincji SNNP (Southers Nations, Nationalities and People’s State), w regionie Kafa i mówi się tutaj po kafinono. W całej Etiopii, w zależności od tego kto udziela mi informacji, jest od 70 do 86 oficjalnych języków. Każdy jednak dodaje, że najnowszym językiem ’87 jest chiński, wciąż nieoficjalny.
Amharskie litero-głoski są właściwe dla języka amharskiego oraz tigrinia. Wiele innych języków historycznie nie używało żadnego alfabetu, a obecnie niektóre zaadaptowały litery łacińskie – tutaj przez większość ludzi określane jako „angielskie”. I muszę powiedzieć, że jest to genialne rozwiązanie. Języka kafinono uczę się jak żadnego innego. W Bonga wszystko jest zapisane po amharsku oraz po kafinono w znanych mi literach. Tak więc wita się mówiąc diggoo, a żegna diggoona.
Już naszego 11 września pierwszy dzień Nowego Roku! Trzeba kupić nowe ubrania i zjeść uroczystą kolację. Wszystkim wegetarianom dedykuję te setki kurczaków, kóz i owiec, które dzisiaj przeszły przez targ!

Podczas moich pierwszych dni w Addis rozmawiałem z jednym taksówkarzem na temat lepszości Łady nad nowoczesnymi samochodami, próbował mnie też czegoś nauczyć po amharsku. Powiedziałem, że największą trudność sprawiają mi litery, że są niemożliwe do rozczytania. „Chyba żartujesz!” odparł, ”to angielskie litery są bardzo trudne, same kółka i kreski i nie wiadomo jak to czytać”. Uśmiechnęliśmy się tylko, bo obydwaj mieliśmy rację.