poniedziałek, 22 października 2012

Droga


Ka Jimma wedde Bonga menged yellem – z Jimmy do Bonga drogi nie ma.
Drogi są bardzo ważne jako środek transportu. Komunikują ze sobą społeczności i miejsca, służą do transportu ludzi, rzeczy oraz co najważniejsze nowych idei, myśli i technologii. W Etiopii są drogi, niektóre nawet wyasfaltowane – takich dróg na koniec 2010 roku było 6980 km i poruszało się po nich 69 tysięcy samochodów. Dla porówna Niemcy, kraj trzy razy mniejszy jeżeli chodzi o powierzchnię i podobny w ilości mieszkańców, mają 644 480 km dróg, Niemcy jednak nie podają długości dróg szutrowych, w tym Etiopia bije ich na łopatki! 

Droga z Addis do Jimmy, ogromne jezioro z mojego pierwszego posta jest już suche, rosną na nim pierwsze kiełki. Czyli wyschło jakieś tydzień, dwa tygodnie temu. Na poważnie skończyło padać 5 do 6 tygodni temu. Obszar tego rozlewiska jest ogromny, jakieś 2km na 1km, głębokość okazała się być dosyć spora, bo około 0,5m. Milion metrów sześciennych wyparowało w niecały miesiąc. Teraz jest już naprawdę ciepło i sucho w Etiopii.

Każdego roku nowych dróg przybywa. Addis Abeba jest połączona asfaltowymi droga z większością miast oddalonych o 6 do 8 godzin jazdy. Na przykład z Addis do Jimmy jedzie się bardzo dobrą, płaską i szeroką drogą, 350 km zajmuje tylko 6 do 7 godzin. Pomimo tego, że droga jest dobra jedzie się wolno, ponieważ korzystają z niej wszyscy i wszystko. Obwodnic nie ma, droga łączy wszystkie możliwe miejscowości w pobliżu, przechodząc przez ich środek. Na drodze robi się interesy, sprzedaje co popadnie, idzie do kościoła i sklepu, wyprowadza zwierzęta na pastwiska, a czasami można nawet spotkać kogoś śpiącego na poboczu, bo asfalt jest ciepły. Nieodłącznym elementem podróżowania po drogach etiopskich jest klakson – oznacza wszystko: „hej! pozdrawiam!”, „uwaga zakręcam!” oraz typowe „jak jedziesz baranie!”. Jak już podróżujemy między miastami to najczęściej w public buses. Jeżdżą wszędzie gdzie się da dojechać w jeden dzień (nie więcej niż około 600 km). Są trzy rodzaje public buses1st level, 2nd level oraz dziwnie zapisane 3st level. Ceny między nimi się niewiele różnią. Moja teoria brzmi następująco – w 1st level dozwolony jest tylko jeden poziom ludzi, 2nd dwa poziomy ludzi, a w 3st już nikt nie liczy. Mniej więcej teoria się zgadza z rzeczywistością. Ja zawsze staram się załapać na miejsce w szoferce, w cabina jest miejsce na nogi i darmowe wrażenia z podróży w pierwszym rzędzie.

Droga przez miasto średniej wielkości. Na pierwszym planie widzimy tuktuk mały taxi motor, który mieści w porywach do 5 ludzi. Kosztuje kilka birr i również jeździ od przystanku do przystanku.

Właścicielem mojej podróży i wszystkich podróżnych jest kierowca, jeżeli chce się zatrzymać i kupić węgiel albo chat to nikt mu tego nie może zabronić, po prostu się zatrzymuje i kupuje. Drugi w kolejności jest odźwierny-nagabywacz nazywany woyala. On nigdy nie siedzi, choćby podróż trwała 12 godzin, cały czas stoi przy drzwiach autobusu z wystawioną głową przez okno i czyha na nowych pasażerów na drodze, wykrzykując przy tym wszystkie nazwy miejscowości jakie będziemy mijać. Kierowca uważnie patrzy czy z naprzeciwka nie nadjeżdża inny autobus. Gdy inny autobus podjedzie, kilka trąbnięć i autobusy się zatrzymują, tak aby kierowcy mogli ze sobą pogadać. Krótka rozmowa w lokalnym języku Trafiki alle? – czy trafic police jest? Odpowiedź alle – wtedy woyala nie bierze kolejnych nadprogramowych podróżnych, yellem­ – drzwi się otwierają, a do środka wsypuje się tłum chętnych odjechać w siną dal.
W mieście system jest bardzo podobny, tylko autobusiki są mniejsze, takie minivany. W grudniu planuję zatrudnić się jako woyala w Addis, powoli uczę się już wszystkich przystanków. Trasa, która mi najbardziej odpowiada to Piassa – Kasanchis – Magenania. Woraj alle – przystanek jest, prawie co 100 metrów, dużo pieniędzy można zarobić.

 Po prawej stronie miejski minibus, zwany po prostu taxi. Po lewej stronie autobus na średnie trasy. Te na dłuższe trasy są takie same tylko dłuższe. Każdy autobus na dłuższe dystanse wyrusza o 6 rano, żeby zdążyć jechać w dzień. W nocy nikt się po drodze nie porusza. Jesteśmy w Arba Minch, chcemy złapać autobus do Addis. Do zajezdni dotarliśmy o 4:40, już było bardzo dużo ludzi. Po kilku minutach zaczęły się pierwsze krzyki, potem szarpanie bramy. Równo o 5 rano bramę otworzono i morze ludzi wlało się na teren zajezdni. Tam czekali już nagabywacze wykrzykujący nazwy miejscowości. W autobusie do Addis byliśmy pierwsi, 2nd level.

Niestety, tak jak wspomniałem na początku, z pierwszego większego miasta (Jimma, oddalona o około 100 km) do Bonga nie prowadzi żadna asfaltowa droga. W porze deszczowej droga jest błotnista, nie da się po niej ani jeździć ani chodzić, w dodatku jest niebezpieczna, nie ma barierek ochronnych, a nachylenie drogi dochodzi w niektórych miejscach do 10%. Ciężarówki wpadają w poślizgi i jest dużo wypadków. Kiedyś musieliśmy ostatnie 2 km pokonać piechotą, ponieważ na wzniesieniu cysterna się ześlizgnęła i zatrzymała w poprzek drogi blokując cały ruch. Droga szutrowa nie ma systemu irygacyjnego, całe błoto zlewa się do pierwszej lepszej dziury, którą najczęściej jest prywatne podwórko lub pole uprawne. W porze suchej jest chyba jeszcze gorzej. Pył jest wszędzie, osadza się na drzewach, domach i jedzeniu w nich przygotowywanym. Dzieci bawiące się przy drodze, tak jak pobliskie rośliny, pokryte są grubą warstwą czerwonego lub szarego pyłu. Gdy przejedzie ciężarówka nic nie widać i nie da się oddychać. W Bonga jak tylko się da staram się łapać stopa, żeby dojechać do miasta czy z powrotem do domu.

 Średnia widoczność w porze suchej gdy przed nami coś jedzie.

Transport na drodze bez asfaltu naprawdę stanowi problem. Podróż, piesza czy zmotoryzowana, trwa trzy razy dłużej. Z powodu nierówności transportowane dobra psują się lub niszczą całkowicie. Z tego powodu wielu przedsiębiorców nie decyduje się na biznes w takich miejscach jak Bonga.
Jednak dróg przybywa. Tą między Jima a Bonga budują Koreańczycy. Toteż, ze względu na małe doświadczenie miejscowych w rozróżnianiu ferenji, często jesteśmy nazywani korea. Droga jest już zbudowana w około 70%, opóźnienie wynosi tylko trzy lata i gdy pytam się kiedy skończą wszyscy są pewni, że do końca roku zdążą – oczywiście chodzi o rok kalendarza etiopskiego, który kończy się 11 września przyszłego roku.

Budowa drogi, Gimbo wereda, około 20 km od Bonga.

Na Koreańczyków i Chińczyków dużo ludzi narzeka, że uprawiają hazard i nie lubią kultury abesha. Ale są tani, a droga jest porządna. Koreańczycy asfalt sprowadzają od siebie, w Polsce 40 lat temu Czterdziestolatek sprowadzał najlepszy z Afganistanu, potem nauczyliśmy się produkować własny. W Etiopii są kopalnie węgla, ale podobno surowca jest mało, a technologia jest droga. Dla Etiopii taniej jest kupować drogi od Korei czy Chin niż nauczyć się samemu je budować. Dla Koreańczyków jest bardzo opłacalne pracować w Etiopii, ponieważ oni zapłatę dostają w dolarach, a podwykonawcom płacą w birrach.
Ja kiedyś zrobię listę tego co kraj powinien umieć samemu zbudować. Na pierwszy  miejscu będą domy, potem spichlerze, a na trzecim miejscu drogi. Etiopia na razie zajmuje tylko pierwsze miejsce tego podium. Dzisiaj kilometr drogi kosztuje powiedzmy 1000 juanów, jutro może kosztować 1000 kg złota lub, co bardziej prawdopodobne, klauzulę najwyższego uprzywilejowania w każdym możliwym traktacie.


sobota, 20 października 2012

Awasa


Zanim dwa tygodnie temu przyjechaliśmy do Addis postanowiliśmy zrobić sobie kilka dni wolnego i odwiedzić południe. Naszym celem było Arba Mich (po amharsku oznacza 40 strumyków), znajduje się tam bardzo piękny park narodowy. Można zobaczyć krokodyle, hipopotamy i zebry. Ale droga prowadzi przez Awasa, miasto oddalone o 300 km na południe od Addis. Stolica stanu SNNP, a więc moja stolica przez najbliższe miesiące. Bardzo chcieliśmy zobaczyć miasto, które jest actually too much beautiful.
Przyjechaliśmy na miejsce późnym wieczorem, około 12 czasu miejscowego. W Etiopii dzień zaczyna się wraz ze wschodem słońca o 6 rano i jest to godzina 12:00 rano. Po 12 godzinach, znowu o 12:00 słońce zachodzi. Dzień trwa więc 12 godzin i noc 12 godzin, a dzień dzieli się na te dwa równe odcinki. Tak więc gdy wysiedliśmy z autobusu w Awasa zaczynała się już noc. Mimo to zapalone były niektóre latarnie i widać było chodnik. Te dwie rzeczy sprawiły, że od razu uznałem to miasto za piękne i wspaniałe. Hotel znaleźliśmy niedaleko Piassa, właściciel pół Etiopczyk, pół Włoch dał nam zniżkę. Turystykę mieliśmy zacząć następnego dnia.
Gdy mówię gdzie chcę jechać lub gdzie byłem, zawsze słyszę podsumowanie danego miejsca jednym zdaniem, które mówi o tym co jest tam charakterystyczne. Bonga bunna alle – w Bonga jest kawa, o Awasa zawsze słyszałem Awasa asa alle – w Awasa jest ryba. Awasa leży nad wielkim jeziorem o tej samej nazwie. Jest miastem młodym, zmienionym w stolicę regionu w latach ’90. Wcześniej było to małe miasteczko prowincjonalne. Siedziba opozycjonistów. W 1994 roku po wyborach parlamentarnych zaczęły się aresztowania, około 25 osób zginęło. Już po wszystkim władza zdecydowała się stworzyć SNNP Region, który jest zbitkiem kulturowym 45 (według innych źródeł 56) różnych mniejszości etnicznych. Dla nich wszystkich Awasa stałą się stolicą, dużym miastem regionalnym z wieloma biurami rządowymi, reprezentacjami wszystkich instytucji oraz uniwersytetem. Na ulicy można spotkać każdy język, oficjalnym jest amharski. Czułem się tam bardzo dobrze, sam jestem z ludu Kafinya, tutaj wszyscy znają Kafa, wiedzą, że Bonga istnieje. Ostrzygłem się i oddałem buty do czyszczenia. Czyścił je chłopiec z ludu Gurage, jego stolica to Wolaita, jakieś 150 km od Addis. Mijam Wolaita na drodze z Addis do Jimmy. On też dobrze wiedział gdzie jest Bonga.
Awasa leży na wyżynie, około 1700 m n.p.m, ale miasto jest całkowicie płaskie, ulice są szerokie i oświetlone, pomiędzy jezdniami rosną palmy, prawie każde skrzyżowanie to rondo. Nad jeziorem ludzie łowią ryby i je sprzedają, wokół biegają marabuty i jak szalone zjadają odpadki po rybach. Marabut to jedno z większych i brzydszych ptaków jakie widziałem.
 Marabuty czekające na resztki ryb - żyją w symbiozie z ludźmi.

Chłopiec trzymający w ręku resztki ryb. Miejscowi nauczyli się idealnie oddzielać tuszę od świeżej ryby. Taka tusza jest następnie zjadana na surowo z bardzo pikantnym sosem o nazwie awaza. Resztki dostają marabuty, w tle.

Jezioro Awasa jest wyjątkowe, są w nim hipopotamy, dużo ryb i ptaków. Poziom wody między porą suchą i deszczową zmienia się niewiele, podobno zasilane jest podziemnymi źródłami. Miejscowi powiedzieli mi, że w jeziorze są głównie trzy gatunki ryb – telapia, sum oraz coś rekinowatego, potem się okazało, że jest to okoń nilowy. W każdej restauracji jest ryba, w każdej nazywa się po prostu asa lub tuna – nieważne jak się nazywa, zawsze jest to ta sama ryba.
Proszę państwa asa alle! Tuńczyk, makrela czy sandacz, to co przygotowuje ten kucharz może się zamienić we wszystkie te ryby, wystarczy odpowiednio zamieszać.
W Awasa nie ma zabytków, nie ma nic wyjątkowego, jest to jednak piękne miasto, czyste i poukładane. Na ulicy można czuć się swobodnie, bez gwaru i pośpiechu Addis. Miasto to jest kurortem wypoczynkowym dla bogatych Etiopczyków. Ciekawie było spędzić wakacje w stylu abesza – etiopskim.

poniedziałek, 15 października 2012

Ale Etiopia!


W ostatnią niedzielę odbył się najważniejszy mecz Etiopczyków w ostatnich kilku dekadach. Czarne Lwy zmierzyły się z Sokołami z Sudanu w eliminacjach do Pucharu Narodów Afryki. I Etiopia wygrała, i po 31 latach znowu zagra w mistrzostwach kontynentu w piłkę nożną!!!!!!!
Wiedziałem, że mecz odbędzie się w niedzielę o 16 ferenji time, na stadionie na Mexico. Bilety podobno można było zdobyć tylko na stadionie, kolejka miała się zaczynać o 12, równo w południe. Problem polegał na tym, że kolega z Sodo miał przyjechać około 13 lub 14. Nie ma szans na bilety, ludzie na ulicy mi mówią, że będzie na pewno bardzo dużo ludzi. Taki ważny mecz. Uprzedni odbył się trochę ponad miesiąc temu w Khartum. Sudan wygrał 5:3. Ale liczy się również rewanż, Etiopia potrzebuje wiec wygrać przynajmniej 2 golami Przed własną publicznością. A publiczność dopisuje, na ulicach ludzie sprzedają koszulki, strasznie drogo 100 Birr, ale ładne, reprezentacyjne. W każdym barze będą nadawali piłkę w to popołudnie. 
Ale nad ranem poszliśmy do muzeum. Liczne atrakcje i dzieła sztuki wprawiły mnie w nastrój dumy nad narodem etiopskim. Dobrze. W końcu skończyło się na tym, że idę do baru. Ustawka na Kasandzis o 16. Okej. Zostawiłem dziewczyny i wsiadłem w taxi. Kolega jeszcze nie był gotowy. Na przystanku Kasandzis miałem jeszcze kilka minut. Dzwonię, że jestem koło stacji Total.  Mam przejść dalej, koło Intercontinental. Ale mam jeszcze kilka minut. Idę wolno, po prawej zakład cyrulika. Od dłuższego czasu mnie broda swędziała. Wchodzę i machą ręką wokół brody, krótka rozmowa w znanym mi języku: Shaving sente no? Shaving thiryt. Thirty 1 3 yes? YES! Esshii.Usiadłem, zostałem przygotowany, patrzę na telewizor w lewym górnym roku – mecz się już zaczął! 4 minuty, wciąż remis, zero. Fryzjer najpierw zaczął maszynką do golenia, ale nie dawał rady. Wziął ręcznik z wrzącą wodą i zabierał się do porządnego golenia. Moja głowa wciąż odwrócona do telewizora, jakość fatalna, ale dźwięk dobry. Fryzjer też brzytwą dobrze operował, ale za każdym razem jak głos komentatora się podnosił, wraz z jego głową, trochę się martwiłem. Ale wszystko wyszło dobre. Gobez! Dobra robota. Intercontinental Hotel yete no? Fryzjer machnął ręką pokazując przy tym przynajmniej 5 różnych kierunków, ale wiem, że jest gdzieś tam. Po kilku minutach marszu dotarłem. Kolega był za kolejne kilka minut. Wchodzimy do najbliższego baru, wciąż 0:0. Zamawiamy dwa draftis, piwo z kija. Jakość obrazu też nie najlepsza, tak jak gra obu zespołów. Przez pierwsza połowę niewiele się działo. Niewiele też można było zobaczyć na telewizorku, całe szczęście mięliśmy bardzo dobrego tłumacza w postaci tłumu Etiopczyków. Ojojojojoj! Znaczy, że się nie udało. Ajajajaj! - że prawie im się udało. W przerwie meczu poszliśmy na kawkę.
Kolega jest z Estonii na projekcie w Addis. Wizytował szkołę w Sodo, był nawet trochę nauczycielem. Strasznie się uśmialiśmy z naszych wspomnień z ostatnich 2 tygodni. Aż humor kelnerkom się poprawił. Na szczęście w kawiarni mieli radio. Zasady te same: Ojojojoj! I Ajajajaj! Za dużo nerwów wracamy szybko na drugą połowę. Do baru, dwa kolejne draftis. I zaraz gol, ale szczęście. Zaraz potem następny. Kumulacja!!! Akurat tyle ile trzeba było. Każdy był tak zaskoczono jak my, ale tym razem były śpiewy i wrzaski szczęścia. Teraz trzeba było się tylko utrzymać przy tym wyniku. Już ostatnie minuty i nagle bramkarz etiopski doznaje kontuzji, nie mam pojęcia jak ponieważ nic nie widziałem. Zastępuje go ktoś z pola, ponieważ trzy zmiany już wykorzystane. Potem ten pierwszy się kłóci z jakimś nowym i ten nowy, też z pola, zakłada rękawice i koszulkę bramkarza. Dobra gramy dalej. Druga połowa zostaje przez to całe zamieszanie istotnie przedłużona. Potem nastąpiło to co nazwaliśmy kulminacją totalnego chaosu. Gra była przerywana jeszcze dwa razy, wciąż jeszcze nie wiem z jakiegoś powodu, wszystkie powtórki na Yuoutubie mają taką samą kiepską quality. Jeszcze jeden Etiopczyk zszedł z boiska. Wszystkie Ojojojoj i Ajajajaj zamieniły się w jeden długi wrzask, który w 99 minucie wybuchł ogromnym szczęściem i radością. Wybiegliśmy na ulicę. Ludzie z flagami już biegali. Idziemy ulicą, wszyscy się cieszą, wszystkim gratulujemy. Etiopia wygrała i się kwalifikuje! Congra Etiopia!
 Jeden z tłumaczy z tłumu.

Ulica oszalała. Czekali na takie zwycięstwo 31 lat!
Potem poszliśmy na świeży sok z truskawek i na dach Intercontinental Hotel aby podziwiać Addis świętujące nocą. 
Addis czasem jest przytłaczające, za dużo uwagi innych moją uwagę kosztuje, za dużo wszystkiego. Addis, lo que venga mil porcien!
Tej nocy Addis świętowały. Cieszyłem się bardzo, że mogę być tutaj i teraz!
Dzięki telewizji byliśmy cały czas na bieżąco z tocząca się rozgrywką.

 Na ulicy po meczu tłumy już zaczynały się zbierać.


Widok z samej góry Intercontinental do środka.

 Widok na zewnątrz, Addis nocą.