niedziela, 11 listopada 2012

Kurabachew


Kurabachew to bardzo miły człowiek, prowadzi jedną z wielu aptek w mieście. Został nam przedstawiony przez jednego z Amerykanów z PeaceCorp. Mówi po angielsku, jest towarzyski i zawsze chce pogadać przy kawce. Gdy go spotykam zawsze mnie pyta czy już mam do niego jakiś biznes – znaczy czy już zachorowałem i chcę kupić jakieś leki? Jeszcze nie muszę.
Dzisiaj chodziliśmy po mieście i szukaliśmy, w której knajpie mają coś wegetariańskiego. Mnie wszystko jedno, jednak dwie wolontariuszki, z którymi tutaj jestem z bliżej nieokreślonych powodów jedzą tylko dania bezmięsne. Dzisiaj jest poniedziałek, a to nie jest dzień postny. W środę i piątek w knajpach można zamówić tylko postne jedzenie. W weekend byliśmy w Jimmie, duże miasto, tam w piątek mogłem zamówić mięso w jednej z tamtejszych restauracji. Sam się zdziwiłem i wdałem w rozmowę z kelnerem czy aby na pewno. Powiedział, że to normalne w Jimmie, wyraziłem swoje zdziwienie, zadeklarowałem przywiązanie do etiopskiej tradycji, a następnie dodałem, że dzisiaj będę grzeszył i zamówiłem mięso – w dodatku ferenji food – burger. W Bonga takich rzeczy nie ma, chciałem spróbować.
Wracając do dzisiejszego dnia. Najpierw spróbowaliśmy w knajpie, w której zawsze zamawiamy piwo. Mają piwo „z kija” – draftis i to w dodatku dobre i tanie, więc tam chodzimy wieczorami. Dzisiaj mieli tylko mięso – typowe. Idziemy do następnej knajpy – tym razem jest to restauracja w dużym hotelu. Najpierw mówią, że mają wszystko, potem jednak okazało się, że jest tylko bejenetu (trochę wszystkiego co wegetariańskie), nawet mojego ulubionego tybs (smażone kawałki mięsa) nie mieli. Dziewczyny miały straszną ochotę na tegebino (taki sos z cieciorki) naprawdę wyśmienity. Wychodzimy, udajemy się do innej restauracji – National, kiedyś była nawet w Lonely Planet – teraz nie ma już nawet samego Bonga w tym przewodniku. Ale zanim jeszcze doszliśmy do drzwi National minęliśmy aptekę Kurabachew, stał w drzwiach. Hello my friends! I zaczęła się rozmowa. Chcemy jeść? Dobrze, chodźmy tutaj, jest okej, że z wami pójdę? Pewnie, towarzystwa nigdy za wiele. Wchodzimy do National i tłumaczymy, że chcemy tegebino, tutaj nie mają, nie mają nic bezmięsnego, nawet ilkulal (jajka). Kurabachew jak zawsze pomocny i przyjacielski mówi, że zadzwoni do CoffeLand Hotel i spyta się czy tam mają tegebino. Tam pewnie mają, to i ja wiem. CoffeLand to tak jak Pałac Kultury w latach ’60. Olbrzymi, piękny i najlepszy, a wokół nic nie ma. I nie jest najlepszy dlatego, że wokół nic nie ma, tylko dlatego, że jest elegancki, z przepychem, po prostu zupełnie inna klasa niż cała Bonga. Ale jest tam drogo. Trudno. Kurabachew dzwoni – mają! Zamawia jedno. Idziemy do CoffeLand.
Po drodze Kurabachew powiedział, że już jadł, jego ulubione – tybs. A dzisiaj miał wyjątkowe szczęście, jadł u mamy, jak zawsze najlepsze. To przynajmniej na kawę go zaprosimy, za tą przysługę. Jeszcze dodatkowo namówił mnie na zamówienie potrawy, której nazwy nie zapamiętam nigdy. Kurabachew przedstawił nas właścicielce CoffeLand, przyjechała do Bonga tydzień temu. Żyje w USA, tam od 15 lat pracuje, za te pieniądze wybudowała CoffeLand Hotel. Kurabachew poszedł do kuchni i zamówił nasze jedzenie – zawsze stara się być bardzo pomocny. Jego ulubione słowo to actually, i too good, too beautiful, chce powiedzieć so good, ale gramatyka amharska mu na to nie pozwala. Actually is too beautiful! Ja naprawdę uważam, że jego wymowa jest zbyt piękna, dlatego go nigdy nie poprawiam, nie chcę tego stracić.
Nagle Kurabachew oznajmia, że zostawił aptekę bez niczyjej obsługi i musi wracać. Za ten cały zachód obiecaliśmy, że po obiedzie wpadniemy i zaprosimy go na kawkę.
Obsługa przynosi nasze jedzenie. Moje okazało się być jagnięcą pieczenią – bardzo dobre. Długo jedliśmy, trochę nam to zajęło. Dzwoni Kurabachew i się niecierpliwi, mówię mu, że zaraz wychodzimy i do niego wpadniemy. Prosimy o rachunek. Po 5 min nic się nie dzieje. Prosimy jeszcze raz, kelnerzy coś do siebie mówią, a potem trochę po amharasku, trochę po angielsku tłumaczą nam, że Kurabachew już za wszystko zapłacił na samym początku! CO?! Najpierw trochę zdenerwowani, ale już przyzwyczajeni, taka jest tutaj mentalność, jak ktoś zaprasza to gość nie będzie w stanie za nic zapłacić. A jak ktoś zdecyduje, że zaprasza to nie można mu tego odmówić. Idziemy do jego apteki: Kurabachew why did you pay! Bardzo mu za to dziękujemy, zapraszamy jutro na obiad, a teraz na kawkę. Ale on zaprasza nas do siebie na zaplecze. Nigdy jeszcze nie byłem na zapleczu apteki. W małym pokoju, który na wszystkich ścianach ma regały z najróżniejszymi lekami, siedzą na małych stołkach Kurabachew i jakiś jego kolega. Piją kolę, jedzą orzeszki i żują chat. Kolega wychodzi prowadzić sprzedaż, pojawiają się nowe stołki – siadamy. Zaraz pojawia się kawka, od razu wiem, że Kurabachew już wszystko zamówił i zapłacił. I rozmawiamy o lekach i biznesie. Kurabachew studiował farmaceutykę w Awasa – actually Awasa is too beautiful, you have to visit Awasa! Ostatnio w Bonga coś jest z wodą nie tak, wnioskuje Kurabachew – dzisiaj odwiedziło go około 30 osób, mówi, kupując leki na zatrucie wodą. Rozmawiamy o chińczykach budujących drogi, o zanieczyszczeniach i o tych wszystkich lekach naokoło. Trochę się już przedłużyło, a musimy pójść jeszcze do naszego biura, a ja do banku wymienić dolary. You need to change money? Kurabachew od razu dzwoni do menagera banku – naprawdę zna dużo ludzi, mówi, że to dlatego, że jest miły, actually he is too nice. Pyta się o kurs – 17,35 ETB za jednego dolara. Kurabachew pyta się ile chcę wymienić, 70 USD. Mówi, że on robi interesy z Dżibuti, stamtąd kupuje leki. Dżibuti jest praktycznie jedynymi drzwiami Etiopii na kontakty handlowe z zagranicą, więc się temu nie dziwię. Mówi, że on kupi ode mnie te dolary, za taką samą stawkę. Mi wszystko jedno, a jemu będzie taniej kupić dolary po cenie sprzedaży, a nie kupna. Jutro jak już mówiłem wcześniej zapraszamy Kurabachew na obiad, właśnie wtedy i właśnie tam dokonamy transakcji. Bonga jest wspaniałe i interesujące na każdym kroku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz