Któregoś razu chcieliśmy
wypróbować solar oven, czyli piecyk,
który działa na słońce. Konstrukcja tego jest bardzo prosta, czarna skrzynka ze
skrzydłami z lustra lub błyszczącego metalu skupiającymi światło w środku
skrzynki, a tam garnek. Nasza organizacja miała taki jeden w darze od księdza
katolickiego z Bonga. Ale w ogóle go nie używała i zwróciła po kilku tygodniach.
Wiemy mniej więcej gdzie znajduje się misja katolicka – gdy idzie się drogą
trzeba w którymś momencie skręcić pod górę, w połowie drogi do wodospadu.
Dzisiaj mieliśmy troszkę czasu, więc się tam wybraliśmy. Znaliśmy już trzy osoby
z misji, kiedyś jak łapaliśmy stopa, akurat na nich trafiliśmy. Byli nawet
troszkę za bardzo pomocni, ale bardzo mili. Oczywiście mam na imię tak samo jak
Papież, to najbardziej im się podobało.
Wiedzieliśmy gdzie skręcić pod
górę i tylko tyle. Więc skręciliśmy, a na pierwszym najbliższym
skrzyżowaniu poradziliśmy się miejscowej starszyzny. Catholic mission yete no? – gdzie jest
misja katolicka? Ba zige, machając
ręką wskazują skręt w prawo. Ruk? –
daleko? – Aidellem ruk, że wcale nie
tak daleko, odpowiedź padła jakby to
była najbardziej oczywista rzecz. Czyli pewnie będzie daleko. Dystans, który
Etiopczycy pokonują w 10 min, mi zajmuje 20. Idziemy i idziemy, co kilka minut
pytamy się czy to na pewno jest zige?
Zige, zige! Uspokajają nas miejscowi. To jest naprawdę już koniec Bonga,
coraz mniej domów, coraz rzadziej postawionych. Aż tu nagle dochodzimy do
ogromnego placu, po lewej stronie szkoła po prawej stronie przedszkole i sala
konferencyjna (w stylu Bonga). Grupka miejscowych, wskazują, że misja jest tu,
zaraz obok.
Duży budynek z krzyżem to kościół. Do
posiadłości prowadzi duża kamienna brama. Wchodzimy, na oko wydaje się, że cały
teren ma kilka hektarów, dużo budynków, po prawej stronie w głębi budynków
słychać jakieś głosy. Idziemy, duże pomieszczenie bez ścian, tylko dach. Salam ktoś krzyknął. Podchodzimy, jeden
człowiek robi notatki, wokół kilka kobiet, na podłodze tego budyneczku suszy się
kilkadziesiąt kilogramów kawy, niektóre jeszcze zielone, inne żółte i czerwone,
kilka już czarnych. Trzeba je wysortować. Buna! mówię z zachwytem, kawa! Konjo no! przepiękny widok. Tłumaczę, że
szukamy księdza, chłopak wystawiający rachunek za kawę wskazuje nam drogę.
Przechodzimy jeszcze między kilkoma budynkami różnego użytku, kilka wyglądało
jakby klasy w szkole inne ewidentnie do spania.
Idziemy dalej drogą, drzwi w jednym domku
uchylone, w środku przed komputerem siedzi starszawy i elegancko ubrany
mężczyzna. Salam! Hello!Tanastele! To
on jest głową księży w misji. Szybko się przedstawiamy. Wita nas Aba Alemaiu – Ojciec Alemaiu. Mówi, że
cieszy się z naszej wizyty. To nie jest człowiek, który kiedyś nas podwiózł
samochodem. Alemaiu dopiero co wrócił z dwumiesięcznego pobytu w USA. Był w
Kolorado, Nowym Jorku, New Jersey, Meryland i w DC. Pochodzi z Bonga i od 15 lat
jest tutaj katolickim księdzem. Jest ich w sumie pięciu w mieście. Jeden
kościół, ale większy, nowszy i bardziej zadbany niż jakikolwiek kościół
ortodoksyjny czy meczet w mieście. Ksiądz oprowadził nas po całej misji.
Prowadzą jedną szkołę i dwa przedszkola, dodatkowo drugie tyle znajduje się
centrum miasta. W misji znajduje się też pomieszczenie służące zebraniom
mieszkańców – community hall. Jeszcze jeden budynek do suszenia kawy,
tym razem trzy razy większy, też pełny ziaren kawowych. Sami uprawiają kawę,
dużo kawy, kiedyś mam się tam wybrać i pomóc w zbieraniu. Uprawiają też
wszystkie możliwe warzywa i owoce, trzech ogrodników się tym zajmuje. Zostaliśmy
przedstawieni jednemu, najbardziej pracowity. Ucieszony strasznie podaje nam
rękę i coś chrząka niezrozumiałego. Jest głuchoniemy, ogród warzywny to cały
jego świat. Przyznaję, że grządki z kapustą, sałatą, groszkiem i jeszcze
tysiącem innych roślin wyglądały smakowicie.
W końcu w jednym domku usiedliśmy by napić
się kawy. Z tarasu przepiękny widok na las. W porze deszczowej gdy wody jest
bardzo dużo widać mgiełkę unoszącą się nad wodospadem, który jest nieopodal.
Przedstawiliśmy nasz prawdziwy powód odwiedzenia misji. Solar oven był akurat pod ręką. Ksiądz
ucieszył się, że ktoś się tym cudeńkiem zainteresuje. Opowiedział, że kiedyś, w
latach siedemdziesiątych cała misja była zasilana w energię z małej
hydroelektrowni z rzeczki górskiej, znajdującej się nieopodal wodospadu. Potem
przyszli komuniści i wszystko rozebrali, nic nie zostało. Gdzie się
zatrzymaliście? Pyta. W guesthouse.
Wie gdzie to jest i to bardzo dobrze. Guesthouse pomagali budować Holendrzy.
Przyjechali w latach siedemdziesiątych i pomagali razem z misją katolicką w
różnych projektach zdrowotnych i edukacyjnych. W ‘79 roku komuniści wyprosili
ich z kraju. W ‘91 gdy reżim Dergów się skończył wrócili z powrotem. Przez
pierwsze trzy lata mieszkali w misji katolickiej i budowali nasz guesthouse, potem dwa lata mieszkali w
przepięknie ulokowanym miejscu, które sami zbudowali. Przyjeżdżali jeszcze kilka
razy, dobudowując nowe domki i stawiając panele słoneczne, aż w 97 roku
zostawili wszystko miejscowym. Dzisiaj domków są trzy, dwa działają, w tym
jeden ma ciepłą wodę. Panele słoneczne nie działają, ponieważ baterie do nich
podłączone świetnie nadawały się jako zamienniki akumulatorów w starych toyotach.
Sun Oven Incorporated - prosto z Arizony, za oceanem.
Dowiedzieliśmy się również, że w Kafa
tradycyjnie praktykowało się katolicyzm. Cała Etiopia jest w większości
ortodoksyjna lub muzułmańska. Ale Kafa do końca XIX wieku było niepodległym
królestwem. W XVII wieku dotarli tutaj misjonarze portugalscy, jezuici i
zakorzenili katolicyzm. Następnie kolejni królowie Kafa byli raz ortodoksyjnie
raz katoliccy. Tradycja przetrwała do dzisiaj. Ksiądz odwiózł nas do domu, po
drodze dziesiątki osób go pozdrawiały, cieszyli się, że ich ksiądz wrócił do
Bonga.
To był mój pierwszy raz gdy odwiedziłem
misję katolicką, gdziekolwiek na świecie. Nie było mnichów chodzących w
habitach. Ksiądz Alemaiu co chwila się śmiał i żartował, bardzo miły człowiek,
muszę kiedyś wrócić i napić się kawki jeszcze raz. Zjem świeże banany prosto z
drzewa, może pomogę też w zbieraniu kawy.
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń