niedziela, 11 listopada 2012

Catholic mission

Któregoś razu chcieliśmy wypróbować solar oven, czyli piecyk, który działa na słońce. Konstrukcja tego jest bardzo prosta, czarna skrzynka ze skrzydłami z lustra lub błyszczącego metalu skupiającymi światło w środku skrzynki, a tam garnek. Nasza organizacja miała taki jeden w darze od księdza katolickiego z Bonga. Ale w ogóle go nie używała i zwróciła po kilku tygodniach. Wiemy mniej więcej gdzie znajduje się misja katolicka – gdy idzie się drogą trzeba w którymś momencie skręcić pod górę, w połowie drogi do wodospadu. Dzisiaj mieliśmy troszkę czasu, więc się tam wybraliśmy. Znaliśmy już trzy osoby z misji, kiedyś jak łapaliśmy stopa, akurat na nich trafiliśmy. Byli nawet troszkę za bardzo pomocni, ale bardzo mili. Oczywiście mam na imię tak samo jak Papież, to najbardziej im się podobało.
Wiedzieliśmy gdzie skręcić pod górę i tylko tyle. Więc skręciliśmy, a na pierwszym najbliższym skrzyżowaniu poradziliśmy się miejscowej starszyzny. Catholic mission yete no? – gdzie jest misja katolicka? Ba zige, machając ręką wskazują skręt w prawo. Ruk? – daleko? – Aidellem ruk, że wcale nie tak daleko, odpowiedź padła  jakby to była najbardziej oczywista rzecz. Czyli pewnie będzie daleko. Dystans, który Etiopczycy pokonują w 10 min, mi zajmuje 20. Idziemy i idziemy, co kilka minut pytamy się czy to na pewno jest zige? Zige, zige! Uspokajają nas miejscowi. To jest naprawdę już koniec Bonga, coraz mniej domów, coraz rzadziej postawionych. Aż tu nagle dochodzimy do ogromnego placu, po lewej stronie szkoła po prawej stronie przedszkole i sala konferencyjna (w stylu Bonga). Grupka miejscowych, wskazują, że misja jest tu, zaraz obok.
Duży budynek z krzyżem to kościół. Do posiadłości prowadzi duża kamienna brama. Wchodzimy, na oko wydaje się, że cały teren ma kilka hektarów, dużo budynków, po prawej stronie w głębi budynków słychać jakieś głosy. Idziemy, duże pomieszczenie bez ścian, tylko dach. Salam ktoś krzyknął. Podchodzimy, jeden człowiek robi notatki, wokół kilka kobiet, na podłodze tego budyneczku suszy się kilkadziesiąt kilogramów kawy, niektóre jeszcze zielone, inne żółte i czerwone, kilka już czarnych. Trzeba je wysortować. Buna! mówię z zachwytem, kawa! Konjo no! przepiękny widok. Tłumaczę, że szukamy księdza, chłopak wystawiający rachunek za kawę wskazuje nam drogę. Przechodzimy jeszcze między kilkoma budynkami różnego użytku, kilka wyglądało jakby klasy w szkole inne ewidentnie do spania.
Idziemy dalej drogą, drzwi w jednym domku uchylone, w środku przed komputerem siedzi starszawy i elegancko ubrany mężczyzna. Salam! Hello!Tanastele! To on jest głową księży w misji. Szybko się przedstawiamy. Wita nas Aba Alemaiu – Ojciec Alemaiu. Mówi, że cieszy się z naszej wizyty. To nie jest człowiek, który kiedyś nas podwiózł samochodem. Alemaiu dopiero co wrócił z dwumiesięcznego pobytu w USA. Był w Kolorado, Nowym Jorku, New Jersey, Meryland i w DC. Pochodzi z Bonga i od 15 lat jest tutaj katolickim księdzem. Jest ich w sumie pięciu w mieście. Jeden kościół, ale większy, nowszy i bardziej zadbany niż jakikolwiek kościół ortodoksyjny czy meczet w mieście. Ksiądz oprowadził nas po całej misji. Prowadzą jedną szkołę i dwa przedszkola, dodatkowo drugie tyle znajduje się centrum miasta. W misji znajduje się też pomieszczenie służące zebraniom mieszkańców – community hall. Jeszcze jeden budynek do suszenia kawy, tym razem trzy razy większy, też pełny ziaren kawowych. Sami uprawiają kawę, dużo kawy, kiedyś mam się tam wybrać i pomóc w zbieraniu. Uprawiają też wszystkie możliwe warzywa i owoce, trzech ogrodników się tym zajmuje. Zostaliśmy przedstawieni jednemu, najbardziej pracowity. Ucieszony strasznie podaje nam rękę i coś chrząka niezrozumiałego. Jest głuchoniemy, ogród warzywny to cały jego świat. Przyznaję, że grządki z kapustą, sałatą, groszkiem i jeszcze tysiącem innych roślin wyglądały smakowicie.
W końcu w jednym domku usiedliśmy by napić się kawy. Z tarasu przepiękny widok na las. W porze deszczowej gdy wody jest bardzo dużo widać mgiełkę unoszącą się nad wodospadem, który jest nieopodal. Przedstawiliśmy nasz prawdziwy powód odwiedzenia misji. Solar oven był akurat pod ręką. Ksiądz ucieszył się, że ktoś się tym cudeńkiem zainteresuje. Opowiedział, że kiedyś, w latach siedemdziesiątych cała misja była zasilana w energię z małej hydroelektrowni z rzeczki górskiej, znajdującej się nieopodal wodospadu. Potem przyszli komuniści i wszystko rozebrali, nic nie zostało. Gdzie się zatrzymaliście? Pyta. W guesthouse. Wie gdzie to jest i to bardzo dobrze. Guesthouse pomagali budować Holendrzy. Przyjechali w latach siedemdziesiątych i pomagali razem z misją katolicką w różnych projektach zdrowotnych i edukacyjnych. W ‘79 roku komuniści wyprosili ich z kraju. W ‘91 gdy reżim Dergów się skończył wrócili z powrotem. Przez pierwsze trzy lata mieszkali w misji katolickiej i budowali nasz guesthouse, potem dwa lata mieszkali w przepięknie ulokowanym miejscu, które sami zbudowali. Przyjeżdżali jeszcze kilka razy, dobudowując nowe domki i stawiając panele słoneczne, aż w 97 roku zostawili wszystko miejscowym. Dzisiaj domków są trzy, dwa działają, w tym jeden ma ciepłą wodę. Panele słoneczne nie działają, ponieważ baterie do nich podłączone świetnie nadawały się jako zamienniki akumulatorów w starych toyotach.

 Sun Oven Incorporated - prosto z Arizony, za oceanem.

Dowiedzieliśmy się również, że w Kafa tradycyjnie praktykowało się katolicyzm. Cała Etiopia jest w większości ortodoksyjna lub muzułmańska. Ale Kafa do końca XIX wieku było niepodległym królestwem. W XVII wieku dotarli tutaj misjonarze portugalscy, jezuici i zakorzenili katolicyzm. Następnie kolejni królowie Kafa byli raz ortodoksyjnie raz katoliccy. Tradycja przetrwała do dzisiaj. Ksiądz odwiózł nas do domu, po drodze dziesiątki osób go pozdrawiały, cieszyli się, że ich ksiądz wrócił do Bonga.
To był mój pierwszy raz gdy odwiedziłem misję katolicką, gdziekolwiek na świecie. Nie było mnichów chodzących w habitach. Ksiądz Alemaiu co chwila się śmiał i żartował, bardzo miły człowiek, muszę kiedyś wrócić i napić się kawki jeszcze raz. Zjem świeże banany prosto z drzewa, może pomogę też w zbieraniu kawy.

1 komentarz: